piątek, 16 listopada 2012

Dzieci z dworca z... nie, ze wsi!

Mama wychowywała mnie samotnie. Biologiczny ojciec zmył sie, jeszcze zanim się urodziłam. Mieszkałyśmy w dużym mieście, bez własnego mieszkania, ale mama była na tyle zaradna, że dawała sobie radę. Wreszcie poznała kogoś, zakochała się, ożeniła i zaszła w ciążę. Ot, hisotria w skrócie. I tak oto przeprowadziłyśmy się z naszego miasta do rodzinnej miejscowości mojego ojczyma. Ta przeprowadzka przewróciła nasze życie do góry nogami.
Na tym blogu pokażę Wam kawałek rzeczywistości mojej małej wioski i jej okolic oraz ludzi, których tu poznałam. Rzeczywistości wioski na wschodzie Polski. Wioski, której nawet na mapach czasem nie zaznaczają, a ludzie myślą, że robię sobie z nich jaja, kiedy podaję jej nazwę. Kiedyś opowiedziałam znajomemu kilka historii, które mnie tu spotkały. Stwierdził, że przez całe swoje życie nie słyszał o tylu 'patologicznych akcjach', co ode mnie przez godzinę.

Kim jestem? Przyszłą pracownicą socjalną. Czuję się czasem niczym bohater książki 'Ludzie bezdomni'. Jestem w pewnym sensie rozdarta, pomięty tęsknotą za moim 'starym' życiem, a pomiędzy chęcią pracy właśnie tutaj. Mam szansę rzucić to wszystko w pizdu i wrócić do miasta. Właściwie gdzie chcę. Albo zostać tu i podjąć syzyfową pracę.Z jednej strony chęć wyjścia z gówna, z drugiej pragnienie pozostania w nim na dłużej, by wyciągnąć kogoś jeszcze.

Jedno jest pewne. Jeśli podejmę się wykonywania mojego zawodu, nie będę tylko dziewczynką świeżo po studiach, która kierunek wybrała często z przypadku, która patologię widziała tylko na ekranie TV. Nie boje się. Wiem, co mnie czeka.

Dawid, Dorotka, Daria.

Nie są to ich prawdziwe imiona, pozmieniałam je. Nasza trójka to dzieci z rodziny dysfunkcyjnej. Dawidek, najstarszy z rodzeństwa, w wieku jakiś 14 lat miał już spore problemy za liczne kradzieże. Na koncie ma też ciężkie pobicie, którego ‘dokonał’ będąc jeszcze w podstawówce. Walił głową kolegi o ścianę, aż chłopczyk stracił przytomność. Skąd w dziecku znalazło się tyle siły i agresji?
 Dorotka jest lekko opóźniona w rozwoju. Czasami można do niej mówić, a ona tylko się uśmiecha. Przez ludzi ze wsi bywała określana po prostu jako popierdolona. Jaka choroba?! Pierdolnięte jest, i już.
Daria wydawała się być chyba najbardziej odpowiedzialną i dojrzałą z rodzeństwa. Opiekowała się pozostałym rodzeństwem, imponowała mi. Teraz niestety znalazła sposób na życie. Dlaczego niestety? Bo ten ‘sposób’ opiera się na pewnym odkryciu. Odkryciu pewnego czary mary: dasz się chłopu potrzymać za cycka (to nic, że jeszcze nie wyrośnięty!), dostajesz fajkę, a może nawet coś do żarcia!
I tak, idąc do miejscowego sklepiku, można było zobaczyć zarośniętego pijaczka z łapą na kolanach młodej dziewczyny, a raczej dziewczynki jeszcze. ‘Zobaczyć’ celowo w czasie przeszłym, bo teraz się trochę bardziej ukrywają.

Tylko żryć nie daj!

Kiedyś rodzeństwo to od czasu do czasu nas odwiedzało, pobawić się z moim rodzeństwem. Po którejś wizycie wpadła do nas babcia. Słyszę, jak rozmawia z mamą:
-Tylko żryć nie daj, bo się nauczy i będzie przyłazić!
Nie inaczej mówi się o bezdomnych psach. Zresztą to nie jedyne podobieństwo. Przytoczę tu rozmowę dwóch kobiet na temat Dorotki:
‘-I ja ci mówię, wyłażę na podwórko, a to stoi i moich rzeczy się czepia! Dre się, a tłumok stoi! I nic! Jak nie przypierdole przez łep, to już więcej przyłazić mi nie będzie!’

Co teraz porabia rodzeństwo? Ku zdziwieniu wszystkich, Dawid zaczął się uczyć. Chce i chodzi dalej do szkoły. Matka płacze, że teraz Daria przestała. No ciekawe czemu? Dorotka po ukończeniu gimnazjum pójdzie pewnie do szkoły specjalnej. Dopiero na tym szczeblu edukacji niepełnosprawne intelektualnie dzieci stąd są posyłane do szkoły specjalnej. I o tym następna 'historyjka'.

Antek i Adaś.

Imiona zmienione. Są to bracia mojej koleżanki. Obydwoje z opóźnieniem w rozwoju, podobnie jak Dorotka. Bracia chodzą do normalnej szkoły, ze wszystkimi dziećmi. Muszą tutaj skończyć podstawówkę i gimnazjum. Co w tym złego? Ktoś powie: 'integracja, żadnego odgrodzenia, tak powinno być!'. I tutaj jest błąd. Bo nasi nauczyciele nie umieją radzić sobie z tymi dziećmi. Przechodzą z klasy do klasy na zasadzie pozbycia się problemu, byle by wypchnąć! 
Inna kwestia to podejście pozostałych dzieci. Żadne dziecko nie rodzi się z już 'gotowymi' normami moralnymi. Jeśli nikt nie wytłumaczy mu tego, czy tego, to naprawdę marne szanse, że samo do tego dojdzie. 
Antek i Adaś przez całą swoją 'karierę' w naszej 'normalnej' szkole robili za dziwolągów. Poza tym stanowili świetny worek treningowy dla kolegów. Bo to przecież zabawne, kiedy popchniesz chłopaka z piątej klasy, a on od razu w płacz. Jeszcze zabawniej jest obserwować, kiedy z tym płaczem biegnie do nauczyciela, nie mogąc wyraźnie się wysłowić. Sam nauczyciel wygląda nie mniej komicznie, stojąc i nie bardzo wiedząc, co z tym fantem zrobić, szczególnie że sam dzieciaka nie bardzo rozumie. 
Idę kiedyś odebrać młodszą siostrę ze szkoły. Antek właśnie podnosi się z ziemi, utytłany w śniegu i zapłakany. Idzie parę metrów dalej po nie mniej wytytłany plecak. 
Koledzy mieli trochę wolnego czasu do autobusu, to 'pobawili się' z Antkiem. Antek nic im nie zrobi, popłacze trochę conajwyżej.
Nie chce mi się wierzyć, że nikt tego nie widział, przed samym budynkiem szkoły, akurat w godzinach, kiedy rodzice odbierają swoje pociechy. 
Ale mają na to wyłożone. Sami pewnie byli wychowywani tak samo i mają to w dupie.

Kasia.

Imię jak wyżej - zmienione. Kasia była jedną z pierwszych osób, z którymi udało mi się nawiązać lepszy kontakt niedługo po przeprowadzce. Kasia była grzeczną dziewczynką, z dobrymi ocenami. Miała jedną wadę. Ojca, który pił i siedział za kradzieże. Dzieci w klasie o tym wiedziały. Skąd, tego nie wiem, ale znając życie - z rozmów swoich rodziców. 
Dzieciom czasem ginęły różne pierdoły. To komuś gumka do ścierania, kredka, długopis, inny duperel. Komuś czasem wypadło gdzieś 2zł.
Zgadnijcie, kto był wtedy przez dzieci wyzywany?
Samego ojca Kasi miałam 'okazję' poznać. Było to gdzieś przed świętami, siedziałyśmy w małym pokoiku z Kasią i jej mamą. Tata akurat wrócił z libacji. W złym humorze. Zmówiłam chyba wszystkie znane modlitwy, żeby drzwi wytrzymały. To był ostatni raz, kiedy widziałam ojca Kasi.


Nie są to może żadne skrajne historie. Nie będę tu opisywać wszystkiego.  W każdym razie chciała bym, żeby te wszystkie dzieci uświadomiły sobie kiedyś, że nie są śmieciami. Że nie ważne, co mówili ludzie, nie ważne, kim byli ich rodzice. Że nie muszą pierdolić się za bułkę, że można pracować inaczej, niż na zasadzie zapierdol&sprzedaj. Strasznie bym tego chciała.